Lekkomyślni turyści wciąż ratowani na koszt podatników
WróćPolska jest jednym z nielicznych krajów, w których koszt akcji poszukiwawczych czy ratunkowych w górach pokrywany jest z budżetu państwa. Przez to niewielu narciarzy i turystów myśli o wykupieniu odpowiedniej polisy. Koszty działań ratowników idą czasami w tysiące złotych, a jeśli konieczne jest wykorzystanie śmigłowca, mówimy o dziesiątkach tysięcy złotych. Część tych wydatków budżetowych mogliby przejąć na siebie ubezpieczyciele, gdyby – jak już wcześniej sugerowano – wprowadzono obowiązkowe polisy dla turystów.
W Polsce latamy na koszt NFZ
W Polsce od lat toczy się dyskusja na temat konieczności wprowadzenia opłat za akcje poszukiwawcze w górach. Nabierają one na sile zwłaszcza po takich interwencjach, jaka miała miejsce w przedostatnim dniu 2016 roku w Tatrach. Grupa 80 turystów utknęła na szlaku na Morskie Oko po zapadnięciu zmroku, więc wezwała na pomoc ratowników, by pomogli całej grupie wrócić bezpiecznie na parking. Przedstawiciele TOPR podkreślali, że sytuacji można było uniknąć, ale zabrakło elementarnej wiedzy i umiejętności chodzenia po górach. Na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego obowiązuje bowiem zakaz poruszania się po zmroku.
Ratownicy górscy pomagają wszystkim, którzy w górach zabłądzili, zaginęli, ulegli wypadkowi czy zostali przysypani lawiną. Koszt akcji ratowników w zależności od miejsca zdarzenia, stanu rannego i wykorzystywanych środków może wynosić od kilkuset do kilkunastu tysięcy złotych. Dla przykładu, pierwsza pomoc udzielona wysoko w górach może kosztować ok. 10 tys. zł. Jeśli konieczne jest użycie śmigłowca, koszt ten może być trzykrotnie wyższy. Szacuje się, że godzina pracy maszyny to ok. 3 tys. euro.
W okresie od 1 grudnia 2016 do 8 maja 2016 roku ratownicy TOPR interweniowali 189 razy, w tym 65 to duże wyprawy ratunkowe. W czasie tych działań udzielono pomocy 229 poszkodowanym, w większości turystom pieszym. Śmigłowiec Sokół został wykorzystany przy ponad 50 działaniach ratowniczych.
W Polsce tego typu akcje odbywają się na koszt państwa, a więc podatników – mamy je zapewnione w ramach ubezpieczenia zdrowotnego. Wydatkami nie są obciążani nawet najbardziej lekkomyślni turyści. Wprawdzie fałszywe alarmy nie zdarzają się często (cztery przypadki w 2014 rok, trzy przypadki w I półroczu 2015 roku), jednak wiele interwencji jest niezbędnych ze względu na brak odpowiedniego przygotowania i wyobraźni lub niefrasobliwość turystów.
Niefrasobliwość za granicą słono kosztuje
Pod tym względem Polska należy do nielicznych wyjątków. Kraje takie jak Austria, Niemcy, Szwajcaria, Czechy czy Słowacja obciążają kosztami akcji poszukiwawczych i ratowniczych poszkodowanych. Nie trzeba dodawać, że w tych państwach organizacja działań ratowników jest znacznie droższa niż w Polsce, bo liczona jest w tysiącach euro.
Dlatego zachodnioeuropejscy turyści raczej nie udają się w góry bez odpowiedniej polisy. Polakom, mniej świadomym związanych z ewentualną interwencją kosztów, zdarza się to znacznie częściej. Przyzwyczailiśmy się do tego, że takie koszty pokrywa za nas NFZ. Wprawdzie każdy ubezpieczony Polak ma prawo do opieki medycznej w krajach członkowskich UE (dzięki Europejskiej Karcie Ubezpieczenia Zdrowotnego), jednak w każdym z nich jest ona świadczona na zasadach danego kraju. Dla przykładu, jeśli za akcję ratunkową w słowackich Tatrach poszkodowany Słowak musi zapłacić z własnej kieszeni, to Polak też musi liczyć się z kosztami.
W takiej sytuacji rozwiązania są dwa. Turysta albo powinien być przygotowany na ekstrawydatek, albo też powinien wykupić odpowiednią polisę. Przy wyborze ofert, trzeba zwrócić na aspekt ratownictwa szczególną uwagę. Nie wszystkie ubezpieczenia turystyczne w podstawowym wariancie gwarantują bowiem pokrycie kosztów działań ratowników i transportu medycznego. Dobra polisa gwarantuje także, że ubezpieczyciel zapewni poszkodowanemu pomoc medyczną, pokrycie jej kosztów, a nawet opiekę nad dziećmi na czas hospitalizacji rodzica.
O jakich pieniądzach mowa?
Według danych Mondial Assistance z poprzednich sezonów zimowych jeden z najdroższych przypadków udzielanej pomocy dotyczył mężczyzny, który zjeżdżając na nartach na Słowacji, doznał urazy głowy.
– Przewiezienie rannego do szpitala, hospitalizacja i transport air ambulansem do kraju kosztowały łącznie 120 tys. zł. Leczenie złamanej nogi w tym kraju może oznaczać koszt ponad 20 tys. zł. Dwa lata temu pomoc udzielona turyście po upadku na nartach we Francji kosztowała ok. 200 tys. zł – mówi Piotr Ruszowski, dyrektor marketingu i sprzedaży w Mondial Assistance.
A z obserwacji Mondial Assistance wynika, że nie są to wcale najdroższe kraje. Znacznie więcej taka pomoc kosztowałaby w Niemczech, Austrii, Szwajcarii czy w krajach skandynawskich. W przypadku wykupionej polisy koszty te są po stronie ubezpieczyciela. Bez niej większość z nich spada na poszkodowanego narciarza.
Dobrowolne czy obowiązkowe polisy?
Latem 2014 roku Tatrzański Park Narodowy prowadził pilotażową sprzedaż dobrowolnych ubezpieczeń, które turyści mogli zakupić za 50 groszy wraz z biletem wstępu na szlaki. Władze parku podkreślały, że akcja spotkała się z pozytywnym odbiorem wśród odwiedzających TPN – w ciągu półtora tygodnia polisę kupiło ok. 30 tys. turystów, czyli 14 proc. ogółu gości. Biorąc pod uwagę statystyki – w 2016 roku Tatry odwiedziło 3,5 mln turystów – nawet niewielka opłata skutkowałaby pokaźną kwotą.
Ochrona ubezpieczeniowa zwykle wiąże się dla turysty z wydatkiem kilku złotych dziennie. Przy dziennym koszcie pobytu w polskim, a tym bardziej słowackim czy alpejskim kurorcie nie jest to duży wydatek. Polisy turystyczne w różnych wariantach są dostępne u większości ubezpieczycieli, a dzięki kanałom online można je kupić w ostatniej chwili, tuż przed wyjazdem lub po dotarciu na miejsce. Mimo to wciąż trudno przekonać do nich Polaków. Rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie obowiązkowych polis na czas pobytu w górach.
Cytowany przez „Gazetę Wyborczą” Andrzej Gut-Mostowy, były poseł PO i biznesmen z branży turystycznej, podkreśla potrzeba porozumienia między politykami, ratownikami górskimi i firmami ubezpieczeniowymi, by wprowadzić opłaty za akcje ratowników. Takie propozycje pojawiały się w poprzedniej kadencji Sejmu. Powrót do tego pomysłu rozważają także posłowie z klubu PiS.
Zwolennicy wprowadzenia opłat przekonują, że wystawiony lekkomyślnym turystom rachunek na kilka tysięcy złotych zadziałałby jak zimny prysznic, po którym lepiej przygotowywaliby się do górskich wypraw i zrezygnowaliby z szarżowania na nartach.