Nie ma dobrych podatków
WróćRepolonizację banków w najprostszy sposób można przeprowadzić obniżając wszelkie bariery dostępu do rynku bankowego dla polskich obywateli. Obecnie nie ma u nas bowiem takich możliwości, jakie w Stanach Zjednoczonych miał Warren Buffett - mówi w rozmowie z AssistanceTV Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha.
Jeden ze sztandarowych projektów nowego rządu to tzw. podatek bankowy. Jak Pan ocenia zasadność jego wprowadzenia?
Propozycja podatku bankowego jest w pewnej części konsekwencją rozwoju sytuacji społeczno-politycznej. Mimo wcześniejszej podpowiedzi prezesa NBP – w sprawie kredytów denominowanych w walutach – że należy zbadać naturę umów, gdyż mogą one w rzeczywistości nie dotyczyć kredytów hipotecznych, nikt ze stron publicznego i politycznego konfliktu nie wybrał tej możliwości. Okazałoby się bowiem, że nie są to umowy o kredyt hipoteczny i klientów najzwyczajniej wprowadzano w błąd.
Minister finansów Paweł Szałamacha twierdzi, że wpływy do budżetu z tytułu podatku bankowego wyniosą prawdopodobnie 6-6,5 mld zł. Czy jest to realne?
Aktywa banków są urzędowo znane. Jeżeli podatek bankowy będzie miał prostą konstrukcję, to w przeciwieństwie do podatku CIT bardzo łatwo wyliczyć wpływy z jego tytułu. Jest to tylko kwestia skali, czy ona będzie taka, jak twierdzi minister, czy inna.
Jakie konsekwencje może mieć wprowadzenie tego podatku dla sektora bankowego?
Nie tylko dla bankowego, ale też ubezpieczeniowego. Celem podatku są większe wpływy budżetowe i założenie, że sektor bankowy oraz ubezpieczeniowy tak czy inaczej będzie w Polsce dalej funkcjonował, bo jest to duży i atrakcyjny rynek dla międzynarodowych instytucji. Stąd krytyczna ocena dodatkowego podatku ma ograniczony skutek.
Kolejnym postulatem partii rządzącej odnośnie kwestii fiskalnych jest obniżenie podatku CIT do 15 proc. Jak Pan ocenia tę propozycję?
Każda obniżka podatku jest krokiem w dobrym kierunku, przy czym podatek CIT nie ma większego znaczenia ani sensu w gospodarce, o czym Centrum im. Adama Smitha od dawna głośno mówi. Obniżenie go z 19 do 15 proc. dla małych i średnich firm zmniejsza zakres jego szkodliwości, ale nie zmienia faktu, że tego podatku najłatwiej jest nie zapłacić. Dowodem na słuszność tej tezy są raporty Najwyższej Izby Kontroli, z których wynika, że od 60 do 80 proc. firm rozliczających się podatkiem CIT legalnie go nie płaci. To sprawia, że jego udział w finansach publicznych jako całości wynosi niewiele ponad 4 proc. CIT nie stanowi problemu dla sektora MSP. Tym, co tak naprawdę go najbardziej dotyka, jest wysokie opodatkowanie pracy na etacie. Dość powiedzieć, że opodatkowanie jej składkami ZUS, innymi składkami i podatkami kształtuje się na poziomie VAT i akcyzy nałożonej na wódkę. Wynosi on więc ponad 69 proc. Tyle pracodawca musi dołożyć do płacy netto, którą otrzymuje pracownik, i zapłacić rządowi za sam fakt legalnego zatrudnienia pracownika.
A co Pan sądzi o propozycji zastąpienia podatku CIT podatkiem przychodowym?
To jest propozycja, którą Centrum im. Adam Smitha przedstawia w Polsce od kilkunastu lat. W ostatnim czasie znalazła się ona w programach kilku komitetów wyborczych. Jak już wspomniałem, podatek CIT jest podatkiem nieefektywnym, który z ponoszenia kosztów czyni cnotę. W innych krajach jest jeszcze na niższym poziomie, stąd przy międzynarodowej strukturze opłaca się legalnie przenieść dochody do Irlandii i tam, a nie w Polsce, zapłacić CIT. Rząd Irlandii właśnie ogłosił, że ma 3 mld euro nadwyżki w podatkach, bo firmy wolą je zapłacić w tym kraju. To jest jeden z wielu dowodów, że ten podatek trzeba zmienić. Podatek przychodowy jest podatkiem mniej szkodliwym i kosztownym w poborze niż CIT, bo – jak zauważył jeden z klasyków ekonomii – nie ma dobrych podatków, są tylko mniej szkodliwe. CIT nie dość, że jest szkodliwy, to jest też zwyczajnie głupi, stąd propozycja Centrum, żeby go zastąpić 1-procentowym podatkiem przychodowym.
Po wyborach pojawiło się także hasło repolonizacji banków. Jakie są szanse na jego realizację? Jak miałby ewentualnie przebiegać taki proces i jakie przynieść efekty?
Taką repolonizację w najprostszy sposób można przeprowadzić, obniżając wszelkie bariery dostępu do rynku bankowego dla polskich obywateli. Nie ma u nas obecnie takich możliwości, jakie w Stanach Zjednoczonych miał Warren Buffett. Pierwszy fundusz inwestycyjny stworzył „chodząc” po swoich sąsiadach – notariuszach i lekarzach – i zbierając od nich oszczędności. Dzisiaj wymogi dla podmiotów uczestniczących w sektorze bankowym w Polsce są na poziomie międzynarodowych korporacji, a nie rodzimego kapitału. Stąd jeśli myśli się o skutecznej repolonizacji, to tylko na takiej zasadzie, by w Polsce każdy miał szanse identyczne jak Buffett w Ameryce.
A czy obniżenie bariery dostępu do rynku bankowego nie wiąże się z niebezpieczeństwem dla klientów?
To jest kwestia nadzoru i jego skuteczności. Żaden jednak nadzór nie jest w stanie być odporny na fałszerstwa, o czym świadczy afera Bernarda Madoffa. Mimo perfekcyjnego – jak na warunki światowe – nadzoru, przez tak długi czas jemu i jego grupie przestępczej udawało się stwarzać wrażenie, że zarządzają normalnie działającym funduszem. Ale to, co różni USA i Polskę, to szybkie jego osądzenie i egzekucja majątku na rzecz wierzycieli.
Andrzej Sadowski
Jeden z założycieli Zespołu Badań nad Myślą Konserwatywną i Liberalną (1984) na Uniwersytecie Warszawskim. Współinicjator i redaktor drugoobiegowego pisma politycznego „Dodruk” (1986). Współzałożyciel i członek Zarządu Towarzystwa Gospodarczego w Warszawie (1986-1989). Założył wraz z Mirosławem Dzielskim i Aleksandrem Paszyńskim Akcję Gospodarczą, która skupiała opozycję ekonomiczną końca lat 80. ubiegłego wieku. Był członkiem jej zarządu (1988-1989). Główny inicjator w 1989 roku i prezydent Centrum im. Adama Smitha (od roku 2014). Członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP (2010 oraz 2015).